sobota, 25 maja 2013

ROZDZIAŁ 1.

Ścielę łóżka w pokojach dzieci i już szykuję się do wyjścia. Na dole wszyscy na mnie już czekają: Peeta, Holly i Colin. Spoglądam na ich drobne i delikatne twarzyczki; w oczach Holly dostrzegam błysk w oku - ten sam, który dostrzegałam u Prim, natomiast w oczach Colina - mały stres. Zawsze tak miał przed wyjściem do szkoły.
Spoglądam tym razem na Peetę, który uśmiecha się od ucha do ucha w moją stronę. Odwdzięczam się tym samym i ubieram sweter.
Wychodzimy na zewnątrz i oddychamy świeżym, nieskażonym powietrzem i dopiero teraz zauważam, jak dobrze udało im się odbudować Dwunastkę. Piękne domy zrobione z cegły idealnie prezentują się na tle czystego, błękitnego nieba i wschodzącego słońca. Jest jeszcze wcześnie, myślę. Zastanawiam się, kiedy przyjdzie zima i nagle uświadamiam sobie jedno: gdyby nie ja, Peeta, Finnick oraz inne osoby z Drużyny Gwiazd oraz te, które pomogły rebeliantom, za niedługo byłyby dożynki. Dzień, którego zawsze się obawiałam w dzieciństwie. I, podczas pierwszych dożynek Prim, zmienił mi życie. Nie tylko mi, ale też Peecie, Gale'owi, Haymitch'owi... Dzień, w którym zaczęła się rewolucja. W którym wznieciłam iskrę.
Patrzę na Peetę trzymającego za rękę małego, ośmioletniego Colina, któremu drżą ręce, a Peeta mówi do niego pocieszające słowa. Jest tak praktycznie codziennie. Dzień w dzień.
Docieramy powoli do szkoły. Cała nasza czwórka patrzy na przerażone pierwszym dniem szkoły dzieci i ich rodziców. Odprowadzamy Holly i Colina do drzwi wejściowych, odwracamy się i wracamy do domu.
Chwytam Peetę za dłoń, a on ściska ją, jakby nigdy nie chciał jej puścić. Spoglądam na niego ukradkiem i zauważam, że patrzy na moją dłoń i się uśmiecha.
Po krótkim czasie znajdujemy się pod naszym domem w Wiosce Zwycięzców. W moim dawnym domu. Cieszę się, że nam, jako małżeństwu nie przyznano nowego. Mam spory sentyment do tego. Dom Peety oddaliśmy biedniejszym ludziom, nie potrzebowaliśmy dwóch.
Wieszam sweter w szafie i ciągnę za sobą do salonu Peetę. Siadamy przy kominku i ogrzewamy ręce. Przez całe moje ciało przechodzi ciepło. Mimo tego, że dalej jest lato, podczas końca tej pory roku jest zdecydowanie chłodniej. Wiatr zaczyna mocniej wiać, a temperatura spada. Dzieci coraz rzadziej wychodzą na dwór, bo coraz częściej pada i każdy mieszkaniec Dwunastki zostaje w domu.
- Katniss? - odzywa się Peeta z uśmiechem na twarzy. Spoglądam na niego, a nasze oczy się spotykają.
- Tak? - pytam go.
- Kocham Cię. - mówi z całą swoją miłością, która narastała z każdym dniem, odkąd w końcu wojna się skończyła i mogliśmy być razem.
- Wiem. - uśmiecham się szeroko, całuję go w policzek i nagle przypomina mi się Gale. Mój stary przyjaciel Gale. Nie widziałam się z nim osobiście 25 lat. Jedynie czasem widziałam go w telewizji. Mogę się założyć, że znalazł sobie żonę i jest szczęśliwy. Tak, jak ja z Peetą.
Peeta powoli wstaje, łapie mnie za rękę i ciągnie na sofę. Sam idzie zaparzyć herbatę - robi to nieraz i wie, jaka jest moja ulubiona. Po chwili przynosi obie, a jedną daje mi do ręki.
- Zimno dziś - zaczyna Peeta, a ja potwierdzam jego słowa skinięciem głowy. Wpatruję się w niego - w Peetę, w mojego Peetę, który - mimo, że nie jest już tym 16-latkiem, którego poznałam podczas dożynek - nie bardzo się zmienił. Z charakteru oczywiście, ale z wyglądu - niezbyt.
Zastanawiam się nad tym, czemu Colin tak bardzo boi się przed pójściem do szkoły - wszystkie dzieci wiedzą, kim są jego rodzice i co zrobili dla Panem. Nagle odpływam - moje myśli są już kompletnie gdzie indziej. Peeta to zauważa pyta:
- Nad czym tak myślisz?
Momentalnie odwracam głowę w jego stronę i zauważam troskę w jego oczach.
- Zastanawiam się, czemu Colin tak bardzo boi się przed pójściem do szkoły. - odpowiadam szczerze.
Peeta zastanawia się przez chwilę i odpowiada mi:
- To proste - mówi, znowu się uśmiechając - ja też się bałem. Ale zawsze tylko paru rzeczy - umrzesz, broń Boże, powiem coś głupiego do Ciebie i mnie znienawidzisz, albo znajdziesz sobie innego - kończy Peeta śmiejąc się, a ja robię to samo. - A ty...? Czego bałaś się przed pójściem do szkoły?
- Tego, że kiedyś podczas lekcji zdarzy się to, że zadzwoni alarm i będę musiała zabrać z lekcji Prim. Niestety, to się stało... - na ostatnich zdaniach łamie mi się głos i spływa po moim policzku łza. Peeta od razu to zauważa i przytula mnie. Głaszcze po włosach, aby dodać otuchy i mówi to samo, co mówi do Colina przed wyjściem do szkoły. Tulę się do niego i zagryzam wargę. Miło wspominam Prim i tatę, ale jest to dla mnie też trudne.
Po chwili się uspokajam, gdy zauważam, że do domu wchodzą Colin i Holly. Zastanawiam się, ile czasu płakałam w ramionach Peety, skoro oni już wrócili. Patrzę na ich przerażone twarze.
- Nauczyciele kazali nam wrócić do domu - nie muszę pytać, znam odpowiedź, ale czemu to zrobili? - Kapitol ma dla nas ważną informację do przekazania. Powiedzieli, że...
Nagle telewizor sam się włącza i w czwórkę się na niego patrzymy nieruchomo.
- Witajcie! - zaczyna prezenter z uśmiechem, który po chwili blednie. - Mamy ważne informacje do przekazania, których nie mogliśmy przekazać wcześniej. Jest nam z tego powodu bardzo przykro. - Patrzę na Peetę, a on na mnie. Co ma na myśli ten facet? Co ważnego chce nam przekazać?
Wsłuchujemy się dalej, a prezenter opowiada o tragicznym wypadku - budynek, w którym mieszkała Paylor, Plutarch i inni rebelianci - doszczętnie spłonął, co jest pokazane na fotografiach. Udało im się go odbudować, jednak nikt nie zdołał uratować ludzi z płonącego budynku. Znowu zbiera mi się na płacz - Plutarch, który kiedyś zajmował się "atakiem" rebeliantów na Kapitol - dziś już nie żyje. Paylor, która kazała strażnikom wpuścić mnie do szklarni Snowa - jej również nie ma. Może i Paylor nie znałam zbyt dobrze, ale była ważna dla mnie tak samo, jak ważny był Plutarch.
- Nowym prezydentem została wybrana Claribel Maverick - mężczyzna kończy i nagle na ekranie pojawia się kobieta. - Witam! To ja jestem Claribel Maverick. Mam dla państwa do przekazania ważną wiadomość. Otóż - postanowiliśmy przywrócić Głodowe Igrzyska! Dla przypomnienia dystryktom, gdzie ich miejsce, trybutami zostaną potomkowie osób, które najbardziej przyczyniły się do obalenia Kapitolu 25 lat temu. Niech los zawsze wam sprzyja!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz