- Witam ponownie! Tego wieczora mam zamiar przeczytać państwu listę osób wybranych do udziału w Głodowych Igrzyskach. A więc tak: Z dystryktu pierwszego - Annabeth Jackson i Gabriel Jackson... - prezenter podaje listę osób, a po tym, jak wymienił wszystkie osoby do dystryktu 10, moja lista wygląda tak:
Dystrykt 1 - Annabeth Jackson i Gabriel Jackson, mentor Laura Jackson,
Dystrykt 2 - Cathelyn Hawthorne oraz Aaron Orphes, mentor - Gale Hawthorne,
Dystrykt 3 - Jocelyn Harvey i Thomas Harvey, mentor Beetee Harvey,
Dystrykt 4 - Xenia Morgan i Jonathan Odair, mentor - Annie Odair,
Dystrykt 5 - Adah Clark i Toby Clark, mentor - Steven Clark,
Dystrykt 6 - Brenda Lee i Nicholas Sparks, mentor - Simone Sparks,
Dystrykt 7 - Isabel Fenton i Lucas Fenton, mentor - Johanna Fenton,
Dystrykt 8 - Andrea Hughes i Joe Brown, mentor - Julie Hughes,
Dystrykt 9 - Beatrice Humphrey i Louis Clive, mentor - Thomas Clive
Dystrykt 10 - Grace Craven i Dominic Craven, mentor Francis Craven
- Z dystryktu jedenastego - ciągnie prezenter - Ruth Whittaker i Anthony Whittaker, a mentorem będzie Kate Whittaker. W końcu z dystryktu dwunastego - odkładam ołówek. Nie muszę więcej zapisywać, bo wiem, co zaraz usłyszę. Zakrywam twarz dłońmi, lecz po chwili je odrywam od twarzy i spoglądam prezenterowi prosto w oczy. - Holly Mellark oraz Colin Mellark. Mentorami tej dwójki będą Katniss i Peeta Mellark. - Prezenter uśmiecha się i mówi dalej. - Za tydzień wszyscy trybuci zostaną przetransportowani do Kapitolu. To by było na tyle, więc życzę państwu dobrej nocy! - kończy. Widać na ekranie tylko logo Kapitolu, a potem telewizor wyłącza się.
- Większość dzieciaków to rodzeństwo - mruczy Peeta. - W naszym przypadku jest to samo.
- No więc co robimy? - pytam.
- Przede wszystkim musicie spróbować nauczyć dzieci tego, co umiecie wy - odpowiada Haymitch i patrzy to na mnie, to na Peetę. - Katniss, ty naucz Colina strzelać z łuku. Peeta, ty nauczysz Holly kamuflażu. Słyszałem, że ponoć odziedziczyła po tobie talent do malowania. Według mnie to pierwsze, co musimy zrobić - kończy i prostuje się w fotelu.
- W porządku. Nie ma sprawy, ale teraz mamy jeszcze jedną sprawę - w jaki sposób po raz kolejny obalimy Kapitol i czy uda nam się wyciągnąć dzieci z areny? - pyta Peeta i wstaje z kanapy. Podchodzi do blatu w kuchni i przychodzi z trzema szklankami wody w dłoniach i podaje nam. Upijam duży łyk.
- Z pewnością nie uda nam się uratować wszystkich, bo mogę się założyć, że część z nich umrze podczas krwawej jatki. Ale postaramy się uratować jak najwięcej dzieci, tak? - mówi Haymitch.
- Według mnie musimy poznać najpierw plany Kapitolu. Może uda nam się wkraść do ich siedziby i dowiedzieć się wielu pożytecznych rzeczy, które pozwoliłyby w przetrwaniu... Na przykład arena. Jak będzie wyglądała, co na niej będzie i tak dalej. - stwierdzam, a Peeta i Haymitch kiwają głowami, co rozumiem jako aprobatę.
Następuje długa chwila ciszy, po czym Haymitch mówi:
- Mam pewnego kolegę w Kapitolu. Dobrego kolegę. Mógłbym go nawet uznać za przyjaciela. Nie jest kimś super-ważnym, ale nie jest też jakimś kolejnym zwykłym kapitolińskim urzędnikiem. Nie wtajemniczają go w sprawy dotyczące Igrzysk, ale ma znajomości. Może kiedyś nam pomoże ta znajomość. Najważniejsze jest to, że wcale nie podobają mu się pomysły i plany Kapitolu, więc stoi po naszej stronie. - informuje Haymitch, a u mnie rodzi się coś w rodzaju nadziei. - Nazywa się Xavier Pierce. Prawie tak, jak Plutarch - dodaje cicho.
- Świetnie! - mówię. - Naprawdę, to nam może pomóc.
- Katniss, może zaczniemy ich jak najszybciej uczyć, co? Im szybciej, tym lepiej - proponuje Peeta, a ja reaguję natychmiast.
- Tak, masz rację - odpowiadam. - Haymitch, musimy już iść. Kiedyś jeszcze do ciebie wpadniemy - mówię z uśmiechem. Haymitch kiwa głową również się uśmiechając, rzuca krótkie "No pewnie", a ja z Peetą wychodzę.
Bez słowa wchodzimy do domu i wchodzę na górę po schodach.
- Zaczekaj - mówię do Peety, który już szedł za mną. Zatrzymuje się.
Otwieram drzwi do pokoju Holly i widzę Colina. Przestali ze sobą rozmawiać, jak tylko mnie zobaczyli. Przez chwilę zastanawiam się, o czym rozmawiali. Chyba wiem, ale nie mam czasu dłużej myśleć.
- Chodźcie - pokazuję im ręką drzwi. - Musimy zacząć.
- Co? - pytają równocześnie. - Co musimy zacząć?
Nie odpowiadam im, za chwilę przecież wszystkiego się dowiedzą.
- Nauczymy was czegoś - mówi Peeta, kiedy już wszyscy stoimy w kuchni. - Czegoś ważnego, co może wam uratować życie, dlatego weźcie to na poważnie.
- To idziemy? - pytam go, ale on kręci głową.
- Jeszcze nie. Najpierw muszę wziąć wszystkie potrzebne rzeczy. - Peeta kończy i po chwili już go nie ma.
Stoimy w ciszy czekając na niego, gdy po chwili Holly pyta.
- Mamo... opowiesz nam, jak było na tych Igrzyskach? - Po minie Holly widać, że bardzo jej na tym zależy.
- Później. Jak skończymy - odpowiadam jej krótko, bo po chwili widzimy przed sobą Peetę z pędzlami i innymi rzeczami tego typu.
- Możemy iść - mruczy Peeta i rusza w stronę drzwi.
Holly i Colin niepewnie rozglądają się po kuchni, ale ja popycham ich w stronę drzwi i również wychodzę z domu. Kierujemy się w stronę lasu - lasu, w którym tak dawno nie byłam - lasu, za którym tak bardzo tęskniłam.
Kiedy jednak spoglądam na ogrodzenie, na bardzo stare drzewa i kosogłosy fruwające tu i tam, przypomina mi się Gale. Dopiero sobie uświadamiam, że przecież jego córka będzie chciała zabić moje dzieci. A może Gale jej powiedział, aby nastawiła się do nas pokojowo?
Kiedy Peeta zbliża się do ogrodzenia, Colin staje, cały przerażony. Pewnie myśli, że jeśli zaraz jego tata przejdzie pod ogrodzeniem, porazi go prąd i umrze. Jednak Peeta spokojnie przechodzi, a ja uśmiecham się do Colina.
- To całkiem bezpieczne - mówię z przekonaniem w głosie. - Dasz radę.
Patrzę w stronę ogrodzenia i widzę, że Holly jest już poza granicami Dwunastki, a Colin dopiero przechodzi. Nigdy jeszcze nie byli w lesie - nie miałam odwagi pokazać im tego miejsca, tym bardziej nauczyć ich przechodzić przez ogrodzenie. Bałam się tego, że pomyślą, że ono nigdy nie jest pod napięciem i będą próbowali przez nie przejść, a tymczasem porazi ich śmiertelny prąd. Ale to nie był mój największy lęk.
Przechodzę pod ogrodzeniem i czuję już zapach lasu - musiał padać deszcz. Tymczasem jest to tak świeży zapach, jakiego nie poczułam od kilkunastu lat.
Spoglądam na drzewo przed sobą i widzę wiewiórkę, która schowała się wtedy, gry tylko nas zobaczyła.
- Chodźcie - zachęcam ich i prowadzę do miejsca, gdzie tata ukrył łuk i strzały. Zarosło trochę, ale bez problemu znajduję to miejsce - przecież kiedyś mogłam je znaleźć nawet z zamkniętymi oczami.
Wyciągam dwa łuki i dwa kołczany strzał - dla mnie i Colina. Już dzisiaj nauczę go podstaw strzelania z łuku. O ile nie będzie to dla niego za trudne.
- Colin! - krzyczę.
- Tak, mamo?
- Mam coś dla ciebie! - odkrzykuję i biegnę w ich stronę. Colin patrzy na mnie pytająco, kiedy podaję mu łuk i strzały.
Peeta spogląda na mnie, a ja kiwam do niego głową, aby zaczynał.
- Więc tak... chcemy przed Igrzyskami was czegoś nauczyć. Ja i mama na Igrzyskach mieliśmy jakieś swoje szanse na wygraną, ale to wszystko zależało od tego, co potrafiliśmy. Jak widzicie, dzięki nim udało nam się przetrwać.
- Holly, ty nauczysz się kamuflażu, bo masz talent malarski - tym razem ja zabieram głos, a następnie zwracam się do Colina. - Colin, ciebie nauczę strzelać z łuku.
Spoglądam na ich przerażone twarze. Stoją na ściółce z lekko otwartymi ustami, ale po chwili biorą grzecznie to, co mamy im do przekazania - dla Holly farby, paleta i pędzle, a dla Colina łuk i strzały.
- Zaczynamy - mruczy Peeta i zaczyna się kamuflować. Mam ochotę się roześmiać, ale zaczynam rozumieć, że to nie jest odpowiednia pora na śmiech.
Łapię Colina za rękę i zaciągam głębiej do lasu; na obrzeżach nigdy nie ma zwierzyny oprócz wiewiórek i drobnych zwierząt, a w końcu mamy mało czasu i musimy zająć się czymś poważniejszym. Inaczej nic nie osiągniemy.
Biorę swój łuk i naciągam strzałę na cięciwę, jednocześnie pokazując Colinowi, jak powinno się trzymać łuk. Powtarza każdą czynność, którą wykonam, starając się robić to bardzo dokładnie. Co jakiś czas daję mu wskazówki, z których chętnie korzysta.
Po jakimś czasie wskazuję na sarnę. Nie jestem pewna, czy uda mu się wbić strzałę w jej ciało, ale zawsze warto spróbować. Colin celuje, i puszcza cięciwę, ale niestety chybił. Strzała wbija się w drzewo tuż obok sarny, która ucieka.
- Prawie ci się udało! - szepczę i uśmiecham się, co Colin odwzajemnia.
Dalej uczę go strzelania do celu wyznaczonego przeze mnie i idzie mu coraz lepiej. Wiem, że dzisiaj nie uda mu się osiągnąć doskonałości i ciężka praca czeka nas przez te pozostałe dni, ale być może uda mu się upolować jakąś zwierzynę. Jestem pewna, że byłby dumny, gdyby do tego doszło.
- Spróbuj teraz - mówię cicho pokazując mu kolejną sarnę. Jeśli by mu się udało, okazałoby się, że coś tam ma we krwi. Tym razem... trafia.
Nie mogłam się powstrzymać od śmiechu radości. Wzięłam Colina na ręce i dzieliłam z nim nasze szczęście.
- Jak tam u was? - krzyknęłam do Peety, powinni zrobić coś w ciągu tych 3 godzin.
- Przyjdź i sama zobacz.
Kierowałam się do nich podążając za głosem Peety. "Znajdź Holly", powiedział, kiedy już dotarłam na miejsce.
Rozglądałam się wokół, ale widziałam tylko drzewa, krzewy i inne rośliny.
- Nie widzę jej.
- No właśnie. - Peeta wskazał palcem na drzewo.
- Co złego z tym drzewem? - spytałam, gdy nagle kora jakby się poruszyła i korą okazała się być Holly. Zaśmiałam się i ucieszyłam z ich sukcesu.
- Ona sama się zakamuflowała, ja jej tylko pokazałem, jak ma to robić.
- To jest niesamowite, ale wróćmy już. Peeta, mam do Ciebie prośbę. Colin zastrzelił sarnę i ona teraz tam leży. Mógłbyś ją przenieść?
- Pewnie.
Po około 30 minutach byliśmy już w domu i jedliśmy obiad. Prowadziliśmy przy tym bardzo ożywioną rozmowę na temat tegorocznych igrzysk. I - zgodnie z wcześniejszą prośbą Holly - opowiadamy o igrzyskach.
Robiliśmy tak codziennie. Dzień w dzień. Co jakiś czas wpadamy do Haymitcha, czasem nawet zapraszamy go na obiad.
Niestety, kiedyś musiało to nastąpić. Minął tydzień, choć myślę, że dzieciaki w ciągu tych 7 dni sporo się nauczyły. Przychodzą po nas Strażnicy Pokoju, którzy przyjechali prostu z Kapitolu.
________________________________________
Przepraszam za brak nowego rozdziału, ale nie miałam kiedy go napisać, bo mam jeszcze 2 blogi, na które staram się publikować nowe posty w miarę często i regularnie.
Niech los zawsze wam sprzyja, trybuci <3