sobota, 23 listopada 2013

RODZIAŁ 4.

Na ekranie pojawia się prezenter w eleganckim garniturze i "przylizanymi" włosami. Uśmiecha się szeroko i zaczyna mówić.
- Witam ponownie! Tego wieczora mam zamiar przeczytać państwu listę osób wybranych do udziału w Głodowych Igrzyskach. A więc tak: Z dystryktu pierwszego - Annabeth Jackson i Gabriel Jackson... - prezenter podaje listę osób, a po tym, jak wymienił wszystkie osoby do dystryktu 10, moja lista wygląda tak:
Dystrykt 1 - Annabeth Jackson i Gabriel Jackson, mentor Laura Jackson,
Dystrykt 2 - Cathelyn Hawthorne oraz Aaron Orphes, mentor - Gale Hawthorne,
Dystrykt 3 - Jocelyn Harvey i Thomas Harvey, mentor Beetee Harvey,
Dystrykt 4 - Xenia Morgan i Jonathan Odair, mentor - Annie Odair,
Dystrykt 5 - Adah Clark i Toby Clark, mentor - Steven Clark,
Dystrykt 6 - Brenda Lee i Nicholas Sparks, mentor - Simone Sparks,
Dystrykt 7 - Isabel Fenton i Lucas Fenton, mentor - Johanna Fenton,
Dystrykt 8 - Andrea Hughes i Joe Brown, mentor - Julie Hughes,
Dystrykt 9 - Beatrice Humphrey i Louis Clive, mentor - Thomas Clive
Dystrykt 10 - Grace Craven i Dominic Craven, mentor Francis Craven
- Z dystryktu jedenastego - ciągnie prezenter - Ruth Whittaker i Anthony Whittaker, a mentorem będzie Kate Whittaker. W końcu z dystryktu dwunastego - odkładam ołówek. Nie muszę więcej zapisywać, bo wiem, co zaraz usłyszę. Zakrywam twarz dłońmi, lecz po chwili je odrywam od twarzy i spoglądam prezenterowi prosto w oczy. - Holly Mellark oraz Colin Mellark. Mentorami tej dwójki będą Katniss i Peeta Mellark. - Prezenter uśmiecha się i mówi dalej. - Za tydzień wszyscy trybuci zostaną przetransportowani do Kapitolu. To by było na tyle, więc życzę państwu dobrej nocy! - kończy. Widać na ekranie tylko logo Kapitolu, a potem telewizor wyłącza się.
- Większość dzieciaków to rodzeństwo - mruczy Peeta. - W naszym przypadku jest to samo.
- No więc co robimy? - pytam.
- Przede wszystkim musicie spróbować nauczyć dzieci tego, co umiecie wy - odpowiada Haymitch i patrzy to na mnie, to na Peetę. - Katniss, ty naucz Colina strzelać z łuku. Peeta, ty nauczysz Holly kamuflażu. Słyszałem, że ponoć odziedziczyła po tobie talent do malowania. Według mnie to pierwsze, co musimy zrobić - kończy i prostuje się w fotelu.
- W porządku. Nie ma sprawy, ale teraz mamy jeszcze jedną sprawę - w jaki sposób po raz kolejny obalimy Kapitol i czy uda nam się wyciągnąć dzieci z areny? - pyta Peeta i wstaje z kanapy. Podchodzi do blatu w kuchni i przychodzi z trzema szklankami wody w dłoniach i podaje nam. Upijam duży łyk.
- Z pewnością nie uda nam się uratować wszystkich, bo mogę się założyć, że część z nich umrze podczas krwawej jatki. Ale postaramy się uratować jak najwięcej dzieci, tak? - mówi Haymitch.
- Według mnie musimy poznać najpierw plany Kapitolu. Może uda nam się wkraść do ich siedziby i dowiedzieć się wielu pożytecznych rzeczy, które pozwoliłyby w przetrwaniu... Na przykład arena. Jak będzie wyglądała, co na niej będzie i tak dalej. - stwierdzam, a Peeta i Haymitch kiwają głowami, co rozumiem jako aprobatę.
Następuje długa chwila ciszy, po czym Haymitch mówi:
- Mam pewnego kolegę w Kapitolu. Dobrego kolegę. Mógłbym go nawet uznać za przyjaciela. Nie jest kimś super-ważnym, ale nie jest też jakimś kolejnym zwykłym kapitolińskim urzędnikiem. Nie wtajemniczają go w sprawy dotyczące Igrzysk, ale ma znajomości. Może kiedyś nam pomoże ta znajomość. Najważniejsze jest to, że wcale nie podobają mu się pomysły i plany Kapitolu, więc stoi po naszej stronie. - informuje Haymitch, a u mnie rodzi się coś w rodzaju nadziei. - Nazywa się Xavier Pierce. Prawie tak, jak Plutarch - dodaje cicho.
- Świetnie! - mówię. - Naprawdę, to nam może pomóc.
- Katniss, może zaczniemy ich jak najszybciej uczyć, co? Im szybciej, tym lepiej - proponuje Peeta, a ja reaguję natychmiast.
- Tak, masz rację - odpowiadam. - Haymitch, musimy już iść. Kiedyś jeszcze do ciebie wpadniemy - mówię z uśmiechem. Haymitch kiwa głową również się uśmiechając, rzuca krótkie "No pewnie", a ja z Peetą wychodzę.
Bez słowa wchodzimy do domu i wchodzę na górę po schodach.
- Zaczekaj - mówię do Peety, który już szedł za mną. Zatrzymuje się.
Otwieram drzwi do pokoju Holly i widzę Colina. Przestali ze sobą rozmawiać, jak tylko mnie zobaczyli. Przez chwilę zastanawiam się, o czym rozmawiali. Chyba wiem, ale nie mam czasu dłużej myśleć.
- Chodźcie - pokazuję im ręką drzwi. - Musimy zacząć.
- Co? - pytają równocześnie. - Co musimy zacząć?
Nie odpowiadam im, za chwilę przecież wszystkiego się dowiedzą.
- Nauczymy was czegoś - mówi Peeta, kiedy już wszyscy stoimy w kuchni. - Czegoś ważnego, co może wam uratować życie, dlatego weźcie to na poważnie.
- To idziemy? - pytam go, ale on kręci głową.
- Jeszcze nie. Najpierw muszę wziąć wszystkie potrzebne rzeczy. - Peeta kończy i po chwili już go nie ma.
Stoimy w ciszy czekając na niego, gdy po chwili Holly pyta.
- Mamo... opowiesz nam, jak było na tych Igrzyskach? - Po minie Holly widać, że bardzo jej na tym zależy.
- Później. Jak skończymy - odpowiadam jej krótko, bo po chwili widzimy przed sobą Peetę z pędzlami i innymi rzeczami tego typu.
- Możemy iść - mruczy Peeta i rusza w stronę drzwi.
Holly i Colin niepewnie rozglądają się po kuchni, ale ja popycham ich w stronę drzwi i również wychodzę z domu. Kierujemy się w stronę lasu - lasu, w którym tak dawno nie byłam - lasu, za którym tak bardzo tęskniłam.
Kiedy jednak spoglądam na ogrodzenie, na bardzo stare drzewa i kosogłosy fruwające tu i tam, przypomina mi się Gale. Dopiero sobie uświadamiam, że przecież jego córka będzie chciała zabić moje dzieci. A może Gale jej powiedział, aby nastawiła się do nas pokojowo?
Kiedy Peeta zbliża się do ogrodzenia, Colin staje, cały przerażony. Pewnie myśli, że jeśli zaraz jego tata przejdzie pod ogrodzeniem, porazi go prąd i umrze. Jednak Peeta spokojnie przechodzi, a ja uśmiecham się do Colina.
- To całkiem bezpieczne - mówię z przekonaniem w głosie. - Dasz radę.
Patrzę w stronę ogrodzenia i widzę, że Holly jest już poza granicami Dwunastki, a Colin dopiero przechodzi. Nigdy jeszcze nie byli w lesie - nie miałam odwagi pokazać im tego miejsca, tym bardziej nauczyć ich przechodzić przez ogrodzenie. Bałam się tego, że pomyślą, że ono nigdy nie jest pod napięciem i będą próbowali przez nie przejść, a tymczasem porazi ich śmiertelny prąd. Ale to nie był mój największy lęk.
Przechodzę pod ogrodzeniem i czuję już zapach lasu - musiał padać deszcz. Tymczasem jest to tak świeży zapach, jakiego nie poczułam od kilkunastu lat.
Spoglądam na drzewo przed sobą i widzę wiewiórkę, która schowała się wtedy, gry tylko nas zobaczyła.
- Chodźcie - zachęcam ich i prowadzę do miejsca, gdzie tata ukrył łuk i strzały. Zarosło trochę, ale bez problemu znajduję to miejsce - przecież kiedyś mogłam je znaleźć nawet z zamkniętymi oczami.
Wyciągam dwa łuki i dwa kołczany strzał - dla mnie i Colina. Już dzisiaj nauczę go podstaw strzelania z łuku. O ile nie będzie to dla niego za trudne.
- Colin! - krzyczę.
- Tak, mamo?
- Mam coś dla ciebie! - odkrzykuję i biegnę w ich stronę. Colin patrzy na mnie pytająco, kiedy podaję mu łuk i strzały.
Peeta spogląda na mnie, a ja kiwam do niego głową, aby zaczynał.
- Więc tak... chcemy przed Igrzyskami was czegoś nauczyć. Ja i mama na Igrzyskach mieliśmy jakieś swoje szanse na wygraną, ale to wszystko zależało od tego, co potrafiliśmy. Jak widzicie, dzięki nim udało nam się przetrwać.
- Holly, ty nauczysz się kamuflażu, bo masz talent malarski - tym razem ja zabieram głos, a następnie zwracam się do Colina. - Colin, ciebie nauczę strzelać z łuku.
Spoglądam na ich przerażone twarze. Stoją na ściółce z lekko otwartymi ustami, ale po chwili biorą grzecznie to, co mamy im do przekazania - dla Holly farby, paleta i pędzle, a dla Colina łuk i strzały.
- Zaczynamy - mruczy Peeta i zaczyna się kamuflować. Mam ochotę się roześmiać, ale zaczynam rozumieć, że to nie jest odpowiednia pora na śmiech.
Łapię Colina za rękę i zaciągam głębiej do lasu; na obrzeżach nigdy nie ma zwierzyny oprócz wiewiórek i drobnych zwierząt, a w końcu mamy mało czasu i musimy zająć się czymś poważniejszym. Inaczej nic nie osiągniemy.
Biorę swój łuk i naciągam strzałę na cięciwę, jednocześnie pokazując Colinowi, jak powinno się trzymać łuk. Powtarza każdą czynność, którą wykonam, starając się robić to bardzo dokładnie. Co jakiś czas daję mu wskazówki, z których chętnie korzysta.
Po jakimś czasie wskazuję na sarnę. Nie jestem pewna, czy uda mu się wbić strzałę w jej ciało, ale zawsze warto spróbować. Colin celuje, i puszcza cięciwę, ale niestety chybił. Strzała wbija się w drzewo tuż obok sarny, która ucieka.
- Prawie ci się udało! - szepczę i uśmiecham się, co Colin odwzajemnia.
Dalej uczę go strzelania do celu wyznaczonego przeze mnie i idzie mu coraz lepiej. Wiem, że dzisiaj nie uda mu się osiągnąć doskonałości i ciężka praca czeka nas przez te pozostałe dni, ale być może uda mu się upolować jakąś zwierzynę. Jestem pewna, że byłby dumny, gdyby do tego doszło.
- Spróbuj teraz - mówię cicho pokazując mu kolejną sarnę. Jeśli by mu się udało, okazałoby się, że coś tam ma we krwi. Tym razem... trafia.
Nie mogłam się powstrzymać od śmiechu radości. Wzięłam Colina na ręce i dzieliłam z nim nasze szczęście.
- Jak tam u was? - krzyknęłam do Peety, powinni zrobić coś w ciągu tych 3 godzin.
- Przyjdź i sama zobacz.
Kierowałam się do nich podążając za głosem Peety. "Znajdź Holly", powiedział, kiedy już dotarłam na miejsce.
Rozglądałam się wokół, ale widziałam tylko drzewa, krzewy i inne rośliny.
- Nie widzę jej.
- No właśnie. - Peeta wskazał palcem na drzewo.
- Co złego z tym drzewem? - spytałam, gdy nagle kora jakby się poruszyła i korą okazała się być Holly. Zaśmiałam się i ucieszyłam z ich sukcesu.
- Ona sama się zakamuflowała, ja jej tylko pokazałem, jak ma to robić.
- To jest niesamowite, ale wróćmy już. Peeta, mam do Ciebie prośbę. Colin zastrzelił sarnę i ona teraz tam leży. Mógłbyś ją przenieść?
- Pewnie.
Po około 30 minutach byliśmy już w domu i jedliśmy obiad. Prowadziliśmy przy tym bardzo ożywioną rozmowę na temat tegorocznych igrzysk. I - zgodnie z wcześniejszą prośbą Holly - opowiadamy o igrzyskach.
Robiliśmy tak codziennie. Dzień w dzień. Co jakiś czas wpadamy do Haymitcha, czasem nawet zapraszamy go na obiad.
Niestety, kiedyś musiało to nastąpić. Minął tydzień, choć myślę, że dzieciaki w ciągu tych 7 dni sporo się nauczyły. Przychodzą po nas Strażnicy Pokoju, którzy przyjechali prostu z Kapitolu.

________________________________________
Przepraszam za brak nowego rozdziału, ale nie miałam kiedy go napisać, bo mam jeszcze 2 blogi, na które staram się publikować nowe posty w miarę często i regularnie.
Niech los zawsze wam sprzyja, trybuci <3

sobota, 31 sierpnia 2013

ROZDZIAŁ 3.

Po paru godzinach przychodzą do nas. Patrzą na nas z podziwem. Jak na bohaterów.
- To niesamowite - zaczyna Colin. - Ile wy razem przeszliście i żyjecie! - Razem z Peetą chichoczemy. - I nie daliście się Kapitolowi. Wygraliście.
- A na dodatek - mówi Holly - kiedy osaczyli tatę, po pewnym czasie wy znowu się pokochaliście. - Bardzo mocno akcentuje wyraz "znowu".
Nagle zapanowuje niezręczna cisza, którą po chwili przerywam.
- Idźcie spać. Jest już późno, a jutro porozmawiamy o wszystkim - zwracam się do Colina i Holly z uśmiechem na ustach. Dociera do mnie, że jest w połowie udawany. Kiedy w końcu dzieci są w swoich pokojach, opadam zmęczona na kanapę.
Za oknem jest już ciemno i najwyraźniej nadszedł czas snu. Zamykam oczy chcąc odpocząć, a nie usnąć, jednak nie udaje mi się i chwilę później już śpię. Śnią mi się moje dzieci - toczące krwawą walkę przy Rogu Obfitości, na arenie, gdzie wszędzie tylko śnieg i lód. Walczą z wnuczką Coin i dwójką innych trybutów. Nie dają sobie rady i czują tylko jedno - agonię. Umierają, krzycząc z bólu powodowanego ukłuciami nożem w klatkę piersiową. Budzę się, zlana zimnym potem, krzycząc. Gdy rozglądam się dokoła widzę sypialnię. Peeta, który słysząc moje krzyki obudził się natychmiast, przeniósł mnie tak, że nic nie poczułam. Albo tak mocno spałam, że się nie obudziłam.
Łapię się za głowę tak, jakbym chciała powyrywać sobie wszystkie włosy. Peeta obejmuje mnie i całuje w czubek głowy. Już nie krzyczę, natomiast całe moje ciało sztywnieje. Chwyta mnie za ręce i powoli ściąga mi je z głowy. Przez chwilę wpatrujemy się w siebie.
- Nie dadzą sobie rady - szepczę do Peety. - Z Kapitolem nie...
- Katniss, nie mów tak...
- Ale to prawda! Ty to dobrze wiesz! Są za młodzi, a Kapitol chyba się domyśla, że spróbujemy ich wziąć z areny. Zupełnie tak, jak ostatnim razem - mówię do niego drżącym głosem.
Peeta patrzy na mnie z półotwartymi ustami, po chwili je zamyka. Zapanowuje niezręczna cisza, którą przerywa.
- Coś wymyślimy, ale nie teraz. Teraz powinniśmy spać. Jest czwarta rano - dodaje, wskazując palcem na zegar wiszący na ścianie. Była to większa wersja tego zegarka, który kiedyś miał Plutarch na nadgarstku. Kosogłos na tle wskazówek. Dalej jestem Kosogłosem dającym nadzieję ludziom, którym wydaje się, że ta od dawna jest już pogrzebana.
Ja jestem Kosogłosem.
Ja.
- W porządku, zastanowimy się nad tym jutro. Może nawet odwiedzimy Haymitcha. - Gdy to mówię Peeta zaciska palce na mojej lewej dłoni, a drugą ręką gestykuluje, abym się położyła. Haymitch był dla nas obu ważny. To, że przestał brać ze sobą alkohol gdziekolwiek pić i nie pije nałogowo, nie zmienia faktu, że czasem się czegoś napije. Teraz był pogodnym i pełnym energii starszym panem, którego uśmiech jednocześnie zadziwiał, ale i olśniewał każdego. Haymitch miał trudne życie - najpierw wylosowanie podczas dożynek, potem zabójstwo jego najbliższych i śmierci trybutów, aż w końcu trafił na nas.
Natychmiast usypiam. Tym razem nic mi się nie śni.
Kiedy budzę się następnego ranka widzę, że Peety nie ma koło mnie; z dołu czuję zapach świeżego pieczywa i momentalnie się uśmiecham. Peeta. Mój chłopiec z chlebem. Zakładam szlafrok i schodzę na dół, gdzie dzieci jedzą bułki z dżemem i popijają mlekiem. Nagle nawiedza mnie okropna myśl - za parę dni odjedziemy daleko do Kapitolu, gdzie moje dzieci - 10- i 8-letnie - będą uczyć się zabijać. Uśmiech zszedł z mojej twarzy tak szybko, jak się pojawił.
- Cześć - mamroczę i wszyscy odwracają się w moją stronę. Podchodzę do stolika i siadam wpatrując się w dłonie.
Biorę do ręki bułkę i jem na sucho. To robię zawsze, gdy się stresuje. Peeta to zauważa i podchodzi do mnie szepcząc "Zaraz o tym pogadamy". Powoli kiwam głowo tępo patrząc się w ścianę.
Podczas śniadania nikt nic nie mówił, a gdy dzieci już wróciły do swoich pokoi bez słowa, odwracam głowę w stronę Peety.
- Musimy iść do Haymitcha.
- Tak, masz rację. Idź się przebrać, a ja zawiadomię Holly i Colina, żeby się nie martwili.
- Według mnie to my się o nich powinniśmy troszczyć - mówię, a kąciki moich ust lekko podnoszą się do góry. Peeta wybucha śmiechem i po chwili już słyszę jego kroki dobiegające z góry. Biegnę do sypialni i na szybko się przebieram. Im szybciej się zobaczymy z Haymitchem, tym lepiej.
Ostatni raz spoglądam na moją broszkę z kosogłosem położoną na komodzie i myślę, że jeszcze mi się przyda.
Schodzę na dół, gdzie Peeta już na mnie czeka. Razem wychodzimy z domu. Kurczowo chwytam dłoń Peety, a drugą wkładam do kieszeni. Dzisiaj jest wyjątkowo zimno.
Nie przemierzamy długiej trasy, bo dom Haymitcha jest tuż przy naszym. Peeta puka i już po chwili w drzwiach widzimy Haymitcha - ubrany był w luźną koszulę w kratę, sztruksowe spodnie i stare, znoszone trampki. Najwyraźniej nie spodziewał się dzisiaj gości, a tym bardziej nie miał zamiaru nigdzie wychodzić.
- Kogo to moje oczy widzą! - Haymitch przywitał nas promiennym uśmiechem, ale od razu spoważniał, kiedy zobaczył nasze kamienne twarze. - Wiedziałem, że w końcu przyjdziecie, ale nie spodziewałem się was dzisiaj - mruknął po chwili. - Wchodźcie. - Zaprasza nas gestem do środka. Puszczam rękę Peety i wchodzę do środka.
Idę za Haymitchem do salonu, gdzie wskazuje mi kanapę, a on sam siada na fotelu. Peeta dosiada się do mnie i zaczyna mówić.
- Nie jest dobrze.
- To chyba oczywiste. Kapitol znowu chce nas złamać. Myślałem, że odzyskaliśmy wolność, ale niestety było inaczej.
- Haymitch - zwracam się do niego. - Mam prośbę.
- Tak skarbie?
- Pojedź z nami. Tym razem nie jesteś mentorem, ale musisz z nami jechać. Musisz - mówię i od razu gryzę się w język, lecz ku mojemu zaskoczeniu Haymitch się uśmiecha.
- Też nad tym myślałem, ale byłem pewny, że wy nie będziecie chcieli - mówi pokazując na nas palcem.
- Przejdźmy do rzeczy - mówi Peeta. - Kapitol się domyśla, że coś z tym zrobimy. Mają rację. W końcu wysyłają nasze dzieci na pewną śmierć. Ale nie tylko nasze dzieci. Z tego, co wiem, to syn Annie i Finnicka również jedzie.
- Wnuk i wnuczka Coin oraz dwie córki Gale'a - wylicza Haymitch.
- Co? - pytam zaskoczona. - To Gale ma dzieci?
- Z tego, co powiedział mi Plutarch przed śmiercią, to owszem, ma. Ale adoptowane. Nie ma żony. - odpowiada Haymitch.
- Hm, Johanna ma ponoć córkę i dwoje synów - dodaje Peeta.
- Tak, to prawda. Mamy na razie łącznie 8 przeciwników - twierdzi Haymitch, ale gdy widzi moją minę, szybko zareagował. - To znaczy... eee... nie chodziło mi o przeciwników. Pewnie będą sprzymierzeńcami, tak?
- Myślę, że z wnukami Coin się nie dogadamy - prycham. - W końcu zamordowałam ich babcię.
- No to 6. Wie ktoś może, kto jeszcze będzie? - pyta Peeta.
- Starają się wybrać 24 trybutów, a ich lista ma być dzisiaj w telewizji.
- Co?! - Ja i Peeta reagujemy równocześnie.
- Tak - odpowiada Haymitch. - dokładnie za 2 minuty i 6 sekund - dodaje spoglądając na zegarek na dłoni. Wraz z Peetą wybuchamy śmiechem.
- W takim razie możemy omówić plan ewakuacji dzieci z areny, kiedy dowiemy się, kto będzie walczył.
- To ja wezmę kartkę i ołówek, bo chyba nie zapamiętamy wszystkich nazwisk. - mówię i zrywam się z kanapy.
Biegnę po schodach na górę do gabinetu Haymitcha, który wyglądał prawie identycznie, jak mój. Jedyną różnicą było chyba to, że Haymitch chyba nie zaglądał do niego często, bo gdzieniegdzie można było dostrzec kurz. Albo po prostu Haymitch nie lubi sprzątać.
Otwieram szuflady w poszukiwaniu tego, po co przyszłam, aż w pewnym momencie natknęłam się na zdjęcie młodszego Haymitcha z równie młodą dziewczyną. Była piękna - miała puszyste blond włosy i zielone oczy, talię osy, ale ubrana była w ubogie ubrania. Robi mi się przykro, gdy przypomina mi się, że została zamordowana tylko dlatego, że jej chłopak oszukał Kapitol.
Odkładam zdjęcie do szuflady, gdy na biurku zauważam niezapisany notatnik i ołówki. Zastanawiam się, czemu nie zauważyłam ich od razu, kiedy weszłam. Biorę notatnik i jeden ołówek po czym schodzę na dół. Siadam na kanapie i wpatruję się w telewizor, czekając. Po niecałej minucie czekania Telewizor sam się włącza i zauważam logo Kapitolu.

_______________________________________________
Siemka!
Znowu przepraszam, że nie było długo nowego rozdziału. Po prostu nie miałam czasu. Wiecie - egzaminy itd.. A potem wakacje i dwutygodniowy wyjazd do Kielc na festiwal, a następnie miesięczne wakacje na wsi.
Od dłuższego czasu zbierałam się, aby napisać ten rozdział.
Fak jea, udało mi się 8)
enjoy!

sobota, 25 maja 2013

RODZIAŁ 2.

Wydaję z siebie stłumiony krzyk. Otwieram usta i spoglądam Peetę. Zaczynam płakać. Wszystko, o co walczyłam, zniknęło, ot tak. Ryzykowałam życiem zarówno moim, jak i Peety. Teraz tego nie ma. Przepadło.
Wtulam się w Peetę i ryczę. Po prostu ryczę. Dzieci na mnie patrzą zaciekawione.
Peeta mnie "okrywa" ciepłymi rękoma i całuje w czoło. "Będzie dobrze", mówi. "Damy radę, Katniss, damy radę."
- Co się stało? - pytają po chwili Holly i Colin jednocześnie.
- Idźcie do swoich pokoi, zaraz tam przyjdę - mówi za mnie Peeta i tuli mocniej. Dzieci posłusznie biegną po schodach na górę i zamykają w swoich pokojach. Spoglądam na Peetę. Patrzy na mnie z troską, a w jego oczach dostrzegam, że moje są czerwone od płaczu. Wycieram je rękawem bluzki i siadam na jego kolanach.
- Oni są jeszcze za młodzi... - bełkoczę. - Holly ma przecież 10 lat, a Colin dopiero 8...
- Syn Annie i Finnicka ma 25, więc myślę, że w związku z tym, że my z Finnickiem byliśmy na arenie sojusznikami, to i on zajmie się nimi. - tłumaczy Peeta.
- Ale... przecież... my nie możemy zakładać, ze oni nie dadzą sobie rady!...
- Katniss, posłuchaj, co mówisz. Nie oszukujmy się. Nie warto. Poza tym, przed dożynkami spróbujemy jeszcze jakoś załagodzić sprawę...
- Nie wiem, czy warto kolejny raz obalać Kapitol... Znają nas i wiedzą, że tak łatwo tego nie zostawimy. A co, jeśli to podstęp? Będą chcieli nas zabić? A jeśli to prowokacja do wszczynania buntu w dystryktach i będą mieli powód, aby nas zabić? Dokonać publicznej egzekucji? Na oczach Holly i Colina... - nie mogę znieść tej myśli. Peeta i dwójka moich dzieci są dla mnie całym światem. Oddałabym za nich wszystko, choć jeszcze około 25 lat temu nie chciałam mieć dzieci.
- Nie zrobią tego, Katniss. - Jego kąciki ust delikatnie się unoszą. - Jesteś wciąż symbolem rebelii, pamiętasz? Uczą o nas w szkołach. Jak mogliby znieść myśl, że osoby, które uratowały tysiące ludzi, zostały zamordowane na oczach całego Panem? - Próbuję przetrawić jego słowa i trafiam na sens w jego wypowiedzi. - Nie zrobią tego. A przynajmniej ja na to nie pozwolę.
Patrzę na niego z dołu i uśmiecham się. Proponuję mu, abyśmy poszli na górę do pokoi Holly i Colina, wytłumaczyć im wszystko. Dowiedzieliby się o tym dopiero, kiedy skończą 12 lat, ale teraz nie mamy tyle czasu. Musimy im opowiedzieć, czemu dostałam nagłego ataku płaczu po obejrzeniu informacji. I najważniejsze - co miał na myśli mężczyzna w telewizji.
Wchodzimy schodami na górę i otwieramy drzwi do pokoju chłopca. Wchodzę, a tymczasem Peeta idzie po Holly. Siadam na łóżku obok synka i biorę go na kolana. On łapie mnie za rękę.
Po chwili mój mąż wraca z dziewczynką i siadają naprzeciwko nas. Holly patrzy na mnie pytająco, a ja pokazuję Peecie skinieniem głowy, żeby zaczął mówić.
- Otóż... Głodowe Igrzyska są czymś strasznym. Ja z mamusią byliśmy na nich 3 razy - 2 razy na arenie i raz w Kapitolu, co normalnie jest niemożliwe...
- Tato - przerywa mu Holly - jak to?
Peeta zamyśla się i po chwili zwraca się do mnie.
-Katniss, może lepiej będzie jak damy im książkę.
Przytakuję i kieruję się w stronę gabinetu. Od razu przypomina mi się Snow pachnący krwią i różami, ostrzegający mnie, abym udowodniła mu to, że kocham Peetę. Od razu wybijam tę myśl z głowy i sięgam po książkę. Wracam z nią do pokoju i daję ją Colinowi, do którego przysuwa się Holly chcąc ją zobaczyć.
Otwierają ją i na pierwszej stronie widzą na fotografii mnie, mamę, tatę i Prim. Jest wszystko dokładnie opisane - wraz z wypadkiem w kopalni i śmiercią taty. Nie brakuje fotografii rodzinnych Peety i opisów ich sposobu życia, pracy, relacji...
Dzieci czytając i oglądając coraz to kolejne teksty, zdjęcia i rysunki na przemian wzdychają, wstrzymują oddech albo cieszą się. Okazują emocje, jakby były mną i Peetą.
- Mamo - odzywa się po długich minutah ciszy Holly odwracając wzrok od strony zapełnionej rysunkami przedstawiającymi moment, w którym Peeta znajduje łykołak na arenie. Specjalnie na potrzeby wykonania tej książki poprosiliśmy 25 lat temu Effie, aby wysłała nam cały materiał z obu Igrzysk. Nie ten zmontowany, który pokazują po Igrzyskach, dzięki czemu mieliśmy szansę zobaczyć wszystko to, co działo się na arenach. - Umiesz dalej strzelać z łuku?
Łuk. Tak dawno z niego nie strzelałam.
- Nie, Holly, raczej nie. Bardzo długi czas z niego nie korzystałam - odpowiadam z żalem w głosie. Kompletnie o nim zapomniałam.
- A czemu musieliście udawać, że się kochacie? - pyta tym razem Colin patrząc na Peetę i na mnie.
- Wiesz, Colin, to skomplikowane... Ale tata kochał mnie odkąd skończył 5 lat. Czyli kocha mnie już 37 lat. - mówię i żałuję, że w końcu zrozumiałam, że go kocham, dopiero tak późno. - A ja udawałam, no... bo nie znałam taty za dobrze. Ale - jak już pewnie zdążyliście wyczytać - tata kiedyś uratował mi życie - uśmiecham się a Peeta mnie obejmuje.
- Przeczytajcie książkę, a dowiecie się wszystkiego. - mówi Peeta, wstaje i podaje mi rękę. Chwytam się jej i podnoszę. - Jak przeczytacie całość, to zejdźcie na dół.
Potwierdzają skinieniem głowy, a my ciężko stąpamy po schodach trzymając się za rękę.

********************************************************
Hej! Przepraszam, ze dlugi czas nie bylo drugiego rozdzialu, ale jak na razie kompletnie nie mam czas na bloga. 4, 5 i 6 czerwca mam egzaminy, na ktore ucze sie ol dej ol najt. Poza tym nie mialam jak, dopoki nie dostalam nowego telefonu z androidem i aplikacja Blogger. ;) poza tym - jak widzicie - pisze bez polskich znakow. Rozwiazanie - pisze sie stasznie dlugo z polskimi znakami i mi sie nie chce xd ale rozdzial - jak to rozdzial - trzeba bylo pisac po polsku. W koncu sie ogarnelam i napisalam drugi rozdzial. Wiec...
ENJOY! ^^

ROZDZIAŁ 1.

Ścielę łóżka w pokojach dzieci i już szykuję się do wyjścia. Na dole wszyscy na mnie już czekają: Peeta, Holly i Colin. Spoglądam na ich drobne i delikatne twarzyczki; w oczach Holly dostrzegam błysk w oku - ten sam, który dostrzegałam u Prim, natomiast w oczach Colina - mały stres. Zawsze tak miał przed wyjściem do szkoły.
Spoglądam tym razem na Peetę, który uśmiecha się od ucha do ucha w moją stronę. Odwdzięczam się tym samym i ubieram sweter.
Wychodzimy na zewnątrz i oddychamy świeżym, nieskażonym powietrzem i dopiero teraz zauważam, jak dobrze udało im się odbudować Dwunastkę. Piękne domy zrobione z cegły idealnie prezentują się na tle czystego, błękitnego nieba i wschodzącego słońca. Jest jeszcze wcześnie, myślę. Zastanawiam się, kiedy przyjdzie zima i nagle uświadamiam sobie jedno: gdyby nie ja, Peeta, Finnick oraz inne osoby z Drużyny Gwiazd oraz te, które pomogły rebeliantom, za niedługo byłyby dożynki. Dzień, którego zawsze się obawiałam w dzieciństwie. I, podczas pierwszych dożynek Prim, zmienił mi życie. Nie tylko mi, ale też Peecie, Gale'owi, Haymitch'owi... Dzień, w którym zaczęła się rewolucja. W którym wznieciłam iskrę.
Patrzę na Peetę trzymającego za rękę małego, ośmioletniego Colina, któremu drżą ręce, a Peeta mówi do niego pocieszające słowa. Jest tak praktycznie codziennie. Dzień w dzień.
Docieramy powoli do szkoły. Cała nasza czwórka patrzy na przerażone pierwszym dniem szkoły dzieci i ich rodziców. Odprowadzamy Holly i Colina do drzwi wejściowych, odwracamy się i wracamy do domu.
Chwytam Peetę za dłoń, a on ściska ją, jakby nigdy nie chciał jej puścić. Spoglądam na niego ukradkiem i zauważam, że patrzy na moją dłoń i się uśmiecha.
Po krótkim czasie znajdujemy się pod naszym domem w Wiosce Zwycięzców. W moim dawnym domu. Cieszę się, że nam, jako małżeństwu nie przyznano nowego. Mam spory sentyment do tego. Dom Peety oddaliśmy biedniejszym ludziom, nie potrzebowaliśmy dwóch.
Wieszam sweter w szafie i ciągnę za sobą do salonu Peetę. Siadamy przy kominku i ogrzewamy ręce. Przez całe moje ciało przechodzi ciepło. Mimo tego, że dalej jest lato, podczas końca tej pory roku jest zdecydowanie chłodniej. Wiatr zaczyna mocniej wiać, a temperatura spada. Dzieci coraz rzadziej wychodzą na dwór, bo coraz częściej pada i każdy mieszkaniec Dwunastki zostaje w domu.
- Katniss? - odzywa się Peeta z uśmiechem na twarzy. Spoglądam na niego, a nasze oczy się spotykają.
- Tak? - pytam go.
- Kocham Cię. - mówi z całą swoją miłością, która narastała z każdym dniem, odkąd w końcu wojna się skończyła i mogliśmy być razem.
- Wiem. - uśmiecham się szeroko, całuję go w policzek i nagle przypomina mi się Gale. Mój stary przyjaciel Gale. Nie widziałam się z nim osobiście 25 lat. Jedynie czasem widziałam go w telewizji. Mogę się założyć, że znalazł sobie żonę i jest szczęśliwy. Tak, jak ja z Peetą.
Peeta powoli wstaje, łapie mnie za rękę i ciągnie na sofę. Sam idzie zaparzyć herbatę - robi to nieraz i wie, jaka jest moja ulubiona. Po chwili przynosi obie, a jedną daje mi do ręki.
- Zimno dziś - zaczyna Peeta, a ja potwierdzam jego słowa skinięciem głowy. Wpatruję się w niego - w Peetę, w mojego Peetę, który - mimo, że nie jest już tym 16-latkiem, którego poznałam podczas dożynek - nie bardzo się zmienił. Z charakteru oczywiście, ale z wyglądu - niezbyt.
Zastanawiam się nad tym, czemu Colin tak bardzo boi się przed pójściem do szkoły - wszystkie dzieci wiedzą, kim są jego rodzice i co zrobili dla Panem. Nagle odpływam - moje myśli są już kompletnie gdzie indziej. Peeta to zauważa pyta:
- Nad czym tak myślisz?
Momentalnie odwracam głowę w jego stronę i zauważam troskę w jego oczach.
- Zastanawiam się, czemu Colin tak bardzo boi się przed pójściem do szkoły. - odpowiadam szczerze.
Peeta zastanawia się przez chwilę i odpowiada mi:
- To proste - mówi, znowu się uśmiechając - ja też się bałem. Ale zawsze tylko paru rzeczy - umrzesz, broń Boże, powiem coś głupiego do Ciebie i mnie znienawidzisz, albo znajdziesz sobie innego - kończy Peeta śmiejąc się, a ja robię to samo. - A ty...? Czego bałaś się przed pójściem do szkoły?
- Tego, że kiedyś podczas lekcji zdarzy się to, że zadzwoni alarm i będę musiała zabrać z lekcji Prim. Niestety, to się stało... - na ostatnich zdaniach łamie mi się głos i spływa po moim policzku łza. Peeta od razu to zauważa i przytula mnie. Głaszcze po włosach, aby dodać otuchy i mówi to samo, co mówi do Colina przed wyjściem do szkoły. Tulę się do niego i zagryzam wargę. Miło wspominam Prim i tatę, ale jest to dla mnie też trudne.
Po chwili się uspokajam, gdy zauważam, że do domu wchodzą Colin i Holly. Zastanawiam się, ile czasu płakałam w ramionach Peety, skoro oni już wrócili. Patrzę na ich przerażone twarze.
- Nauczyciele kazali nam wrócić do domu - nie muszę pytać, znam odpowiedź, ale czemu to zrobili? - Kapitol ma dla nas ważną informację do przekazania. Powiedzieli, że...
Nagle telewizor sam się włącza i w czwórkę się na niego patrzymy nieruchomo.
- Witajcie! - zaczyna prezenter z uśmiechem, który po chwili blednie. - Mamy ważne informacje do przekazania, których nie mogliśmy przekazać wcześniej. Jest nam z tego powodu bardzo przykro. - Patrzę na Peetę, a on na mnie. Co ma na myśli ten facet? Co ważnego chce nam przekazać?
Wsłuchujemy się dalej, a prezenter opowiada o tragicznym wypadku - budynek, w którym mieszkała Paylor, Plutarch i inni rebelianci - doszczętnie spłonął, co jest pokazane na fotografiach. Udało im się go odbudować, jednak nikt nie zdołał uratować ludzi z płonącego budynku. Znowu zbiera mi się na płacz - Plutarch, który kiedyś zajmował się "atakiem" rebeliantów na Kapitol - dziś już nie żyje. Paylor, która kazała strażnikom wpuścić mnie do szklarni Snowa - jej również nie ma. Może i Paylor nie znałam zbyt dobrze, ale była ważna dla mnie tak samo, jak ważny był Plutarch.
- Nowym prezydentem została wybrana Claribel Maverick - mężczyzna kończy i nagle na ekranie pojawia się kobieta. - Witam! To ja jestem Claribel Maverick. Mam dla państwa do przekazania ważną wiadomość. Otóż - postanowiliśmy przywrócić Głodowe Igrzyska! Dla przypomnienia dystryktom, gdzie ich miejsce, trybutami zostaną potomkowie osób, które najbardziej przyczyniły się do obalenia Kapitolu 25 lat temu. Niech los zawsze wam sprzyja!

sobota, 18 maja 2013

Cześć.

Chej, jestem Jagoda ^^ Chciałabym "napisać" 4 część Igrzysk Śmierci, a jeśli i ty chcesz 4 cz, to...
You're welcome :))
Szczerze mówiąc, wcześniej w tej notce opisana była fabuła, ale nie chcę spojlerować : )

Rozdziały będą krótke, ale jako, ze mam już wymyśloną fabułe, stwierdzam, że będzie ich bardzo dużo xD