sobota, 31 sierpnia 2013

ROZDZIAŁ 3.

Po paru godzinach przychodzą do nas. Patrzą na nas z podziwem. Jak na bohaterów.
- To niesamowite - zaczyna Colin. - Ile wy razem przeszliście i żyjecie! - Razem z Peetą chichoczemy. - I nie daliście się Kapitolowi. Wygraliście.
- A na dodatek - mówi Holly - kiedy osaczyli tatę, po pewnym czasie wy znowu się pokochaliście. - Bardzo mocno akcentuje wyraz "znowu".
Nagle zapanowuje niezręczna cisza, którą po chwili przerywam.
- Idźcie spać. Jest już późno, a jutro porozmawiamy o wszystkim - zwracam się do Colina i Holly z uśmiechem na ustach. Dociera do mnie, że jest w połowie udawany. Kiedy w końcu dzieci są w swoich pokojach, opadam zmęczona na kanapę.
Za oknem jest już ciemno i najwyraźniej nadszedł czas snu. Zamykam oczy chcąc odpocząć, a nie usnąć, jednak nie udaje mi się i chwilę później już śpię. Śnią mi się moje dzieci - toczące krwawą walkę przy Rogu Obfitości, na arenie, gdzie wszędzie tylko śnieg i lód. Walczą z wnuczką Coin i dwójką innych trybutów. Nie dają sobie rady i czują tylko jedno - agonię. Umierają, krzycząc z bólu powodowanego ukłuciami nożem w klatkę piersiową. Budzę się, zlana zimnym potem, krzycząc. Gdy rozglądam się dokoła widzę sypialnię. Peeta, który słysząc moje krzyki obudził się natychmiast, przeniósł mnie tak, że nic nie poczułam. Albo tak mocno spałam, że się nie obudziłam.
Łapię się za głowę tak, jakbym chciała powyrywać sobie wszystkie włosy. Peeta obejmuje mnie i całuje w czubek głowy. Już nie krzyczę, natomiast całe moje ciało sztywnieje. Chwyta mnie za ręce i powoli ściąga mi je z głowy. Przez chwilę wpatrujemy się w siebie.
- Nie dadzą sobie rady - szepczę do Peety. - Z Kapitolem nie...
- Katniss, nie mów tak...
- Ale to prawda! Ty to dobrze wiesz! Są za młodzi, a Kapitol chyba się domyśla, że spróbujemy ich wziąć z areny. Zupełnie tak, jak ostatnim razem - mówię do niego drżącym głosem.
Peeta patrzy na mnie z półotwartymi ustami, po chwili je zamyka. Zapanowuje niezręczna cisza, którą przerywa.
- Coś wymyślimy, ale nie teraz. Teraz powinniśmy spać. Jest czwarta rano - dodaje, wskazując palcem na zegar wiszący na ścianie. Była to większa wersja tego zegarka, który kiedyś miał Plutarch na nadgarstku. Kosogłos na tle wskazówek. Dalej jestem Kosogłosem dającym nadzieję ludziom, którym wydaje się, że ta od dawna jest już pogrzebana.
Ja jestem Kosogłosem.
Ja.
- W porządku, zastanowimy się nad tym jutro. Może nawet odwiedzimy Haymitcha. - Gdy to mówię Peeta zaciska palce na mojej lewej dłoni, a drugą ręką gestykuluje, abym się położyła. Haymitch był dla nas obu ważny. To, że przestał brać ze sobą alkohol gdziekolwiek pić i nie pije nałogowo, nie zmienia faktu, że czasem się czegoś napije. Teraz był pogodnym i pełnym energii starszym panem, którego uśmiech jednocześnie zadziwiał, ale i olśniewał każdego. Haymitch miał trudne życie - najpierw wylosowanie podczas dożynek, potem zabójstwo jego najbliższych i śmierci trybutów, aż w końcu trafił na nas.
Natychmiast usypiam. Tym razem nic mi się nie śni.
Kiedy budzę się następnego ranka widzę, że Peety nie ma koło mnie; z dołu czuję zapach świeżego pieczywa i momentalnie się uśmiecham. Peeta. Mój chłopiec z chlebem. Zakładam szlafrok i schodzę na dół, gdzie dzieci jedzą bułki z dżemem i popijają mlekiem. Nagle nawiedza mnie okropna myśl - za parę dni odjedziemy daleko do Kapitolu, gdzie moje dzieci - 10- i 8-letnie - będą uczyć się zabijać. Uśmiech zszedł z mojej twarzy tak szybko, jak się pojawił.
- Cześć - mamroczę i wszyscy odwracają się w moją stronę. Podchodzę do stolika i siadam wpatrując się w dłonie.
Biorę do ręki bułkę i jem na sucho. To robię zawsze, gdy się stresuje. Peeta to zauważa i podchodzi do mnie szepcząc "Zaraz o tym pogadamy". Powoli kiwam głowo tępo patrząc się w ścianę.
Podczas śniadania nikt nic nie mówił, a gdy dzieci już wróciły do swoich pokoi bez słowa, odwracam głowę w stronę Peety.
- Musimy iść do Haymitcha.
- Tak, masz rację. Idź się przebrać, a ja zawiadomię Holly i Colina, żeby się nie martwili.
- Według mnie to my się o nich powinniśmy troszczyć - mówię, a kąciki moich ust lekko podnoszą się do góry. Peeta wybucha śmiechem i po chwili już słyszę jego kroki dobiegające z góry. Biegnę do sypialni i na szybko się przebieram. Im szybciej się zobaczymy z Haymitchem, tym lepiej.
Ostatni raz spoglądam na moją broszkę z kosogłosem położoną na komodzie i myślę, że jeszcze mi się przyda.
Schodzę na dół, gdzie Peeta już na mnie czeka. Razem wychodzimy z domu. Kurczowo chwytam dłoń Peety, a drugą wkładam do kieszeni. Dzisiaj jest wyjątkowo zimno.
Nie przemierzamy długiej trasy, bo dom Haymitcha jest tuż przy naszym. Peeta puka i już po chwili w drzwiach widzimy Haymitcha - ubrany był w luźną koszulę w kratę, sztruksowe spodnie i stare, znoszone trampki. Najwyraźniej nie spodziewał się dzisiaj gości, a tym bardziej nie miał zamiaru nigdzie wychodzić.
- Kogo to moje oczy widzą! - Haymitch przywitał nas promiennym uśmiechem, ale od razu spoważniał, kiedy zobaczył nasze kamienne twarze. - Wiedziałem, że w końcu przyjdziecie, ale nie spodziewałem się was dzisiaj - mruknął po chwili. - Wchodźcie. - Zaprasza nas gestem do środka. Puszczam rękę Peety i wchodzę do środka.
Idę za Haymitchem do salonu, gdzie wskazuje mi kanapę, a on sam siada na fotelu. Peeta dosiada się do mnie i zaczyna mówić.
- Nie jest dobrze.
- To chyba oczywiste. Kapitol znowu chce nas złamać. Myślałem, że odzyskaliśmy wolność, ale niestety było inaczej.
- Haymitch - zwracam się do niego. - Mam prośbę.
- Tak skarbie?
- Pojedź z nami. Tym razem nie jesteś mentorem, ale musisz z nami jechać. Musisz - mówię i od razu gryzę się w język, lecz ku mojemu zaskoczeniu Haymitch się uśmiecha.
- Też nad tym myślałem, ale byłem pewny, że wy nie będziecie chcieli - mówi pokazując na nas palcem.
- Przejdźmy do rzeczy - mówi Peeta. - Kapitol się domyśla, że coś z tym zrobimy. Mają rację. W końcu wysyłają nasze dzieci na pewną śmierć. Ale nie tylko nasze dzieci. Z tego, co wiem, to syn Annie i Finnicka również jedzie.
- Wnuk i wnuczka Coin oraz dwie córki Gale'a - wylicza Haymitch.
- Co? - pytam zaskoczona. - To Gale ma dzieci?
- Z tego, co powiedział mi Plutarch przed śmiercią, to owszem, ma. Ale adoptowane. Nie ma żony. - odpowiada Haymitch.
- Hm, Johanna ma ponoć córkę i dwoje synów - dodaje Peeta.
- Tak, to prawda. Mamy na razie łącznie 8 przeciwników - twierdzi Haymitch, ale gdy widzi moją minę, szybko zareagował. - To znaczy... eee... nie chodziło mi o przeciwników. Pewnie będą sprzymierzeńcami, tak?
- Myślę, że z wnukami Coin się nie dogadamy - prycham. - W końcu zamordowałam ich babcię.
- No to 6. Wie ktoś może, kto jeszcze będzie? - pyta Peeta.
- Starają się wybrać 24 trybutów, a ich lista ma być dzisiaj w telewizji.
- Co?! - Ja i Peeta reagujemy równocześnie.
- Tak - odpowiada Haymitch. - dokładnie za 2 minuty i 6 sekund - dodaje spoglądając na zegarek na dłoni. Wraz z Peetą wybuchamy śmiechem.
- W takim razie możemy omówić plan ewakuacji dzieci z areny, kiedy dowiemy się, kto będzie walczył.
- To ja wezmę kartkę i ołówek, bo chyba nie zapamiętamy wszystkich nazwisk. - mówię i zrywam się z kanapy.
Biegnę po schodach na górę do gabinetu Haymitcha, który wyglądał prawie identycznie, jak mój. Jedyną różnicą było chyba to, że Haymitch chyba nie zaglądał do niego często, bo gdzieniegdzie można było dostrzec kurz. Albo po prostu Haymitch nie lubi sprzątać.
Otwieram szuflady w poszukiwaniu tego, po co przyszłam, aż w pewnym momencie natknęłam się na zdjęcie młodszego Haymitcha z równie młodą dziewczyną. Była piękna - miała puszyste blond włosy i zielone oczy, talię osy, ale ubrana była w ubogie ubrania. Robi mi się przykro, gdy przypomina mi się, że została zamordowana tylko dlatego, że jej chłopak oszukał Kapitol.
Odkładam zdjęcie do szuflady, gdy na biurku zauważam niezapisany notatnik i ołówki. Zastanawiam się, czemu nie zauważyłam ich od razu, kiedy weszłam. Biorę notatnik i jeden ołówek po czym schodzę na dół. Siadam na kanapie i wpatruję się w telewizor, czekając. Po niecałej minucie czekania Telewizor sam się włącza i zauważam logo Kapitolu.

_______________________________________________
Siemka!
Znowu przepraszam, że nie było długo nowego rozdziału. Po prostu nie miałam czasu. Wiecie - egzaminy itd.. A potem wakacje i dwutygodniowy wyjazd do Kielc na festiwal, a następnie miesięczne wakacje na wsi.
Od dłuższego czasu zbierałam się, aby napisać ten rozdział.
Fak jea, udało mi się 8)
enjoy!